35 lat w branży bursztynniczej to może nie jest nic wielkiego, ale 35 lat aktywnego działania bez wytyczania celów i tworzenia planów strategicznych, zdając się głównie na opatrzność, a przy tym stworzywszy rozpoznawalne wzornictwo na wysokim poziomie – to na pewno jest sukces. Jak to działa – opowiada Wojciech Kalandyk, właściciel Art7.

Jakie to uczucie, prowadzić firmę bursztynniczą 35 lat?


Kiedy w 1982 r. otwierałem działalność, nie myślałem, że tak długo będę ją prowadził. Najpierw byłem jedynym pracownikiem, potem zatrudniłem kolejnych – najwięcej było ich 50. Przeszedłem całą drogę: od typowego rzemieślnika wykonującego pracę fizyczną do menadżera, który coraz częściej koncentruje się nie tyle na samym produkcie, co na jego wartości dodanej. Te 35 lat to jest tylko i wyłącznie kalendarz – ileś tam kartek zostało przerzuconych, a życie toczy się dalej. Pewien etap.

Brzmi jednak trochę jak zamknięcie pewnego kręgu zdarzeń. Rozglądasz się już za spadkobiercami?

Niewykluczone(śmiech). Ale nie w tym sensie, co myślisz. Zmierzam ku temu, by stopniowo coraz mniej angażować się w proces produkcji zaprojektowanych wzorów. Aktualnie bardziej od wykonywania biżuterii interesuje mnie szukanie wartości dodanej – robienie wielu innych rzeczy z różnych dziedzin, które mają szansę przynieść pozytywne efekty. Nie chcę żyć w takim poczuciu, że jak zacząłem kiedyś robić biżuterię, to muszę ją robić do końca życia. Co to będzie? Nie wiem. Wszystko zależy od tego, w którą stronę pokieruje mnie opatrzność.

Jak byś podsumował te 35 lat?

Nic wielkiego: żyłem, robiąc biżuterię. Nie miałem żadnych określonych celów, nie planowałem niczego, bo ostatnia rzecz, której bym chciał, to rozśmieszyć pana Boga (śmiech). Zapewne dziwnie to zabrzmi, ale ja po prostu wykorzystywałem to, co dostawałem od losu – i to jest cała filozofia. Nie widzę swojej wielkiej roli w tym, że coś stworzyłem… Ale cieszę się, że tak fajnie mi się wszystko ułożyło przez te 35 lat. Chciałbym jeszcze przynajmniej do 40 dociągnąć (śmiech).

Jakie to proste…

Oczywiście! Przecież najlepsze rozwiązania to te najprostsze. Tylko niestety najtrudniej na nie wpaść.

Jak zmieniła się branża bursztynnicza?

Zdecydowanie się rozwinęła. To efekt poszukiwań lepszych technologii i rosnącej dbałości o wzornictwo. Mam wrażenie, że teraz jest zdecydowanie najlepszy czas dla wzornictwa wyrobów bursztynowych – jesteśmy pod tym względem w bardzo przyzwoitym miejscu. Martwi mnie jednak to, że niezmiennie nie potrafimy się dobrze „sprzedać”: Gdańsk, mimo że mieni się Światową Stolicą Bursztynu, jest jakiś klaustrofobiczny, nie oferuje wystarczającego wsparcia dla branży, nawet dla wzornictwa. Marzy mi się, by UM Gdańsk, który przecież ma całkiem przyzwoity budżet na działania z zakresu promocji bursztynu, rozmawiał z nami, pytał, czego potrzebujemy i realizował cele w oparciu o bliższą współpracę ze środowiskiem.

Co masz na myśli? Bo przecież miasto podejmuje wiele działań na rzecz promocji bursztynu…

Ale ja nie twierdzę, że miasto nic nie robi, że targi nic nie robią, że organizacje nic nie robią, tylko że te działania często niestety nie współgrają z  potrzebami naszego środowiska i zbyt często niestety nic z nich nie wynika. Jak np. projekt Ambasador Bursztynu, który po latach bardziej niebytu niż bytu umarł chyba śmiercią naturalną? Albo Gala AMBER LOOK, która zakwita tylko raz w roku – dlaczego przygotowany tak dużym nakładem pracy i kosztów projekt nie jest wykorzystywany w kolejnych miesiącach dla promocji targów, miasta i bursztynu?  Zapleczem dla branży miał być też Wydział Architektury i Wzornictwa UG – tylko nieliczni znaleźli zatrudnienie. Ani Trend Book, ani Amberif Design Award nie przynoszą tak potrzebnych inspiracji rzemieślnikom czy producentom. Organizacje, które miały promować bursztyn i bursztynników, robią to w mocno ograniczonym zakresie. To chyba kwestia mentalności… Bardzo nad tym ubolewam, bo działania synergiczne przynoszą znacznie lepsze, czasem wręcz  spektakularne efekty. A tak, każdy sobie…

Absolwenci ASP nie znaleźli miejsca w branży, bo branża najzwyczajniej w świecie jeszcze nie uświadomiła sobie, że ich potrzebuje. Poza tym współpraca projektantów i producentów zawsze była i jest trudnym tematem, bo niełatwo pogodzić wzajemne oczekiwania. A co do Trend Booka – gotowe wzory są w katalogach handlowych, tu są inspiracje.

Inspiracje są, ale tak odległe, że większość producentów ma problem z ich uchwyceniem. Branża bez projektantów sobie nie poradzi – bo my jesteśmy i pozostaniemy tylko rzemieślnikami, czasem bardziej, czasem mniej uzdolnionymi – większości z nas nigdy nie uda się przeskoczyć ograniczeń wykształcenia oraz mentalności. Wszyscy „tłuczemy” pierścionki, zastanawiając się, jak zrobić ładniejsze, lżejsze, z innym kamieniem, ale niestety mało kto z nas zastanawia się przy tym, jak stworzyć do tych pierścionków wartość dodaną – to przeniosłoby nas w inny wymiar biznesowy. Bez zatrudniania specjalistów w takich dziedzinach jak wzornictwo czy marketing za kilka – kilkanaście lat nadal będziemy tkwić w tym miejscu, w którym jesteśmy dzisiaj. Taka zmiana byłaby bardzo pożądana – szczególnie dziś, kiedy wiele wskazuje na to, że po kilku latach chińskiej prosperity nadchodzą gorsze czasy dla bursztynu.

Jak więc widzisz najbliższą przyszłość branży?

Wszystko zmienia się zbyt dynamicznie, więc tym trudniej bawić się w proroka. Zwłaszcza że równie dynamicznie, jak nie bardziej, zmieniają się także rynki odbiorców, z którymi polska branża bursztynnicza współpracuje. W Chinach na przykład coraz większa część handlu przenosi się do Internetu – może to zwiększy nasze możliwości? Z kolei w Europie – która wprawdzie jest zainteresowana wyrobami z bursztynu, ale zapewne dużo czasu zajmie osiągnięcie poziomu sprzedaży sprzed boomu chińskiego, o ile w ogóle będzie to możliwe – sprzedaje się bardzo drobna biżuteria – zakładam, że zbliżające się targi w Vicenzy potwierdzą tę tendencję. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele, ale tą najważniejszą jest z pewnością cena. Nastroje przed Amberifem  określiłbym jako umiarkowanie dobre.

To chyba nigdy nie była łatwa branża – jeśli kiedykolwiek, to po filmie „Jurassic Park”.

Ja nawet w tych dobrych czasach nie współpracowałem z żadnym z licznych wtedy pośredników z USA. W związku z tym nie odczułem czasów amerykańskiej prosperity, a przez to, że zawsze mieliśmy większe możliwości produkcyjne niż sprzedażowe, stawialiśmy na ciągłe wymyślanie nowych wzorów. I tak nam już zostało – mózg się rozćwiczył w tej trudnej sztuce i nadal mamy ich mnóstwo.

Przy czym nie są to tylko pomysły na biżuterię, ale i na wystawy – ta najnowsza ma być inspirowana Leonardem da Vinci.

Mnie zainspirowała wystawa projektów Leonarda da Vinci w Mediolanie, na której szczególnie spodobały mi się jego koncepcje urządzeń mobilnych i akustycznych. Wiedziałaś, że Leonardo wykorzystywał w swoich pracach werniks bursztynowy? Ja się tego związku uczepiłem, zastanawiając się, jak połączyć bursztyn i Leonarda. I wpadłem na bardzo fajny pomysł, o którym jednak nie chciałbym jeszcze szczegółowo opowiadać. Generalnie idea jest taka, by stworzyć tą wystawą pomost między przeszłością a teraźniejszością, i pokazać, jak przeszłość wpłynęła na teraźniejszość. Chcielibyśmy też pokazać, że biżuteria jest sztuką. Udział potwierdziło 20 twórców z Polski i zagranicy, którzy niekoniecznie mają doświadczenie w pracy z bursztynem, a niektórzy z nich nawet nigdy nie tworzyli biżuterii. Pierwszy wernisaż odbędzie się w czasie targów Amberif w Gdańsku we wczesnorenesansowym kościele św. Jana, który jest idealnym miejscem ku temu, ponieważ poprzez działające tam Nadbałtyckie Centrum Kultury idealnie łączy przeszłość z teraźniejszością. Odrodzenie to także epoka, w której żył i tworzył Leonardo da Vinci. I słowo klucz tej wystawy.

Myślisz, że jest szansa na „odrodzenie” sztuki bursztynniczej?

Zawsze jest szansa i zawsze warto próbować. 


Polecamy: 
BLACK DRESS, czyli bursztynowa awangarda
To przecież żaden problem – rozmowa z Wojciechem Kalandykiem i Maciejem Rozenbergem z firmy Art7