Patrząc na prace sygnowane marką Bondarowski trudno nie dojść do wniosku, że natura jest niewyczerpywalnym źródłem inspiracji. Albo nawet gotowych projektów – jak ich słynne podlaskie orchidee…

Wiosna idzie – będą nowe kwiaty?

KB: Oczywiście, że będą. Choć wiosna niewiele tu zmienia – pomysły realizujemy, kiedy przyjdą nam do głowy i uznamy je za wystarczająco dobre. Nie kierujemy się przy tym trendami rynkowymi – nie umielibyśmy stworzyć biżuterii, która nie jest zgodna z nami. Motywy roślinne zawsze były nam bliskie – mieszkamy w lesie, w symbiozie z naturą, więc inspiracji mamy pod dostatkiem. Stąd też nasze niezapominajki, chabry, irysy, bratki…

…i rozsławione przez Was podlaskie orchidee.

EB: Wiedziałaś, że na Podlasiu rosną storczyki? I że Biebrzański Park Narodowy szczyci się najokazalszym z nich, a mianowicie obuwikiem pospolitym? Choć pospolity, jest absolutnie wyjątkowy i jest pod ochroną. Zafascynowało nas to tak mocno, że w naszej kwiatowej kolekcji pojawiły się orchidee. Początkowo małe, z biegiem czasu zaczęliśmy je odtwarzać 1:1. Wszystko na podstawie obserwacji, które – jak się okazało – były niewystarczająco dokładne, ale po konsultacjach z prof. Emilią Brzosko, naukowiec z Uniwersytetu Biologii w Białymstoku, specjalistką od orchidei, są już tak doskonałe jak w naturze.

KB: Wszystkie wykonane są ze srebra przy użyciu emalii. Są biżuterią, ale jakby mniej użytkową. I wszystkie zdobią moją pracownię.

EB: Krzysztof tak mocno przywiązuje się do swojej biżuterii, że czasami trudno mu się z nią rozstać. Więc niektórych przedmiotów nawet nie oferuje do sprzedaży.

KB: Orchidee, a dokładniej praca „Czarna orchidea”, przyniosła nam Złoty Medal za mistrzostwo jubilerskie w konkursie Mercurius Gedanensis w 2016 r. Pamiętam, że na jej pomysł wpadłem w nocy po tym, jak na targach Ambermart rok wcześniej dostaliśmy wyróżnienie w konkursie publiczności za pracę „Storczyk”. Obudziłem Elizę w nocy, bo mi się ta praca przyśniła, i opisałem, jak ma ona wyglądać – z bursztynem, diamentami i włóknem węglowym. To się nazywa intuicja (śmiech).

Orchidee wzbudziły zachwyt nie tylko ekspertów od biżuterii.

EB: Miedzy innymi także prezydenta Białegostoku, od którego Krzysztof otrzymał w ubiegłym roku stypendium na kontynuację projektu Rośliny Podlasia, dzięki któremu powstały duże przedmioty użytkowe odzwierciedlające podlaskie storczyki prawie 1:1. I Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – ja otrzymałam stypendium na warsztaty, na których pokazywałam różne techniki, m.in. filcowanie, praca w gipsie, ale także długopisy 3D – wszystko w tematyce biżuteryjno-kwiatowej. Jak widać, nasze pomysły na wykorzystanie motywu kwiatów mocno się rozwinęły…

Skąd takie zamiłowanie do kwiatów?

KB: Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem. I doszedłem do wniosku, że musiało się to zacząć już w dzieciństwie, kiedy dużo czasu spędzałem u babci. Zachowało się nawet takie zdjęcie, na którym wącham kwiaty w jej ogrodzie (śmiech). Potem „badałem” kwiaty – mama, technik laborant z zawodu, dała mi mikroskop, pod którym oglądałem je centymetr po centymetrze. Na pewno była szczęśliwa, że udało jej się mnie czymś zająć – bo ja bardzo niespokojnym duchem byłem, po uzyskaniu pełnoletności przez kilka lat włóczyłem się po świecie. Dziś, kiedy zasypiam, często widzę obrazy z tamtych podróży. One też są moją inspiracją.

Jak to możliwe, że zająłeś się biżuterią? Do tego potrzeba spokoju i skupienia.

KB: Biżuteria mnie uspokaja. Rodzice zauważyli to już wcześniej i zaczęli mnie posyłać na nauki do białostockiego mistrza złotnictwa Jerzego Sewastianika. To on zaszczepił mi miłość do biżuterii i nauczył warsztatu. W kolejnych latach szlifowałem umiejętności m.in. w Cepelii i nieistniejącym już Biamecie w Białymstoku. Potem miałem kilkuletnią przerwę od wykonywania biżuterii, ale wróciłem, bo zdałem sobie sprawę, że to jest dokładnie to, czym się chcę zajmować.

EB: W moim życiu biżuteria pojawiła się niejako samoistnie – na urlopie wychowawczym zaczęłam wykonywać proste formy ze srebra, oczywiście pod okiem Krzysztofa. Często przychodzę z pomysłem i Krzysztof pomaga mi go zrealizować od strony technicznej. Od 2008 dużo się nauczyłam u boku mistrza, ale mam świadomość, że wiele jeszcze przede mną. Najbardziej lubię emaliować – to magia kolorów, które pamiętam z ogrodu mojej mamy. Czuję się wtedy tak, jakbym nadawała tym kwiatom kolory.

KB: Niezmiennie od wielu lat tworzenie biżuterii sprawia mi ogromną przyjemność. Czasami tylko boleję nad tym, że nie umiem się dostosować do potrzeb rynku… Ale na szczęście mamy grono klientów w Polsce i zagranicą, którzy cenią naszą biżuterię – są wśród nich i tacy, którzy mają już całkiem imponującą prywatną kolekcję. Bliski kontakt z klientami to zupełnie inna, znacznie bliższa relacja i nowe, ciekawe wyzwania – choć jestem jubilerem, zdarzyło mi się zrobić na specjalne zamówienie i lampę w kształcie smoka z podstawką do czytania, i drewniane pudełko na biżuterię z okuciami wykonanymi z miedzi. Wszystko robię sam, do rozwiązań – także z niejubilerskich dziedzin – dochodzę sam. Wtedy szczególnie doceniam moje techniczne wykształcenie. Mam nadzieję, że śp. pan Jerzy jest ze mnie zadowolony – zawsze powtarzał, że prace muszą być doskonałe z każdej strony. Więc staram się robić wszystko tak, by mogły cieszyć oko kilku kolejnych generacji.

Jak mocno te wyzwania wpłynęły na Twój warsztat?

KB: Przede wszystkim niesamowicie mnie rozwinęły. Zawsze miałem wręcz nabożny stosunek do warsztatu, ale z wiekiem i doświadczeniem jeszcze mi się to pogłębia (śmiech). Dla mnie mistrzami są jubilerzy secesyjni – Rene Lalique czy Philippe Wolfers – artyści o niesamowitych umiejętnościach warsztatowych. Dziś każdy chce się nazywać artystą, ale mało kto artystą-rzemieślnikiem – ja nie tylko się tak określam, ale wręcz jestem z tego połączenia dumny. Żeby być dobrym artystą, trzeba mieć dobrze opanowany warsztat, by zyskać biegłość w różnych materiałach i technikach jubilerskich, które pozwolą zrealizować każdy, nawet najbardziej wymagający projekt. Tak bardzo byłem – i niezmiennie jestem – zapatrzony w secesję, że postanowiłem wyuczyć się technik, którymi oni się posługiwali ponad sto lat temu. Opanowałem m.in. sztukę nakładania emalii – preferuję emalię komórkową, nawet jeśli jest bardziej czasochłonna, to efekt jest tego wart. Także w przypadku obuwików musiałem wymyślać nowe rozwiązania – nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem. Mam też taką przypadłość, z której koledzy po fachu czasem sobie żarty robią, że wszystko muszę wykombinować sam, przez co dokładam sobie często pracy. Zresztą w warsztacie wszystkie czynności wykonujemy sami – biżuteria od A do Z tworzona jest ręcznie przez nas, bez wsparcia podwykonawców czy firm usługowych.

EB: Umiejętności Krzysztofa zostały docenione przez członków brytyjskiego Institute of Professional Goldsmith. Na targach IJL w Londynie, na których wystawialiśmy się w roku 2017, wnikliwie oglądali naszą biżuterię i nie mogli się wprost nadziwić, że wykonała ją jedna osoba. Zaprosili Krzysztofa do przyjęcia członkostwa, automatycznie przyznając mu średni stopień Associate Fellow. Docenili w ten sposób jego prace. Dla uzyskania trzeciego, najwyższego stopnia konieczny był egzamin – Krzysztof zdał go rok później. Jest jedyną osobą z Polski, która może się pochwalić członkostwem tej prestiżowej organizacji.

KB: Pamiętam, że bardzo się wtedy denerwowałem – jak przed maturą (śmiech). Zwłaszcza że widziałem wcześniej prace moich egzaminatorów – jedną z nich była kunsztowna brosza wykonana dla królowej brytyjskiej. Pytano mnie o moją biżuterię i zastosowane techniki. Pamiętam ich zdziwienie, kiedy im wyjaśniłem, że to, co oni brali za heban, jest włóknem węglowym (śmiech).

Skupiliśmy się na kwiatach, ale to niejedyna Wasza inspiracja.

EB: Ważną inspiracją dla Krzysztofa jest jeszcze podwodny świat, czyli też rośliny (śmiech). Ale nie tylko – tu już pojawiają się fantazyjne stwory, czasem rodem z baśni czy mitologii. Oczywiście przedstawiane zgodnie ze sztuką secesji.

KB: W 2019 r. na konkurs Bursztyn w Rzemiośle wykonałem pracę „Hippokampi” inspirowaną legendą o Posejdonie, który powoził rydwanem ciągniętym przez dwa hippokampy – pół konie, pół ryby – otrzymałem za nią I miejsce w kategorii przedmiot użytkowy. W 2020 wykonałem wisior „Neptun”, zdobywając II miejsce w kategorii Biżuteria. W tym roku zrobiłem ważkę wodną – to wisior połączony z broszą w kształcie ważki. Jak widać wodnych inspiracji jest również sporo (śmiech).

W pracach wykorzystujecie również bursztyn.

KB: Kocham bursztyn, ale nie ten uznawany za najpiękniejszy, czyli taki śliczny żółty, tylko ten z detrytusem, w którego wnętrzu wiele się dzieje. Lubię, kiedy bryłki mają naturalne pęknięcia – w swoich pracach staram się je wręcz wyeksponować, bo to tylko podkreśla ich naturalne pochodzenie. Mam ogromny szacunek do bursztynu – robi na mnie duże wrażenie fakt, że powstał ponad 40 mln lat temu. Uwielbiam go oglądać przez lupę czy pod mikroskopem – fascynują mnie ukryte we wnętrzu bryłek bursztynowe światy. Dokładnie z tych powodów nie lubię bursztynu poprawianego – traci dla mnie cały swój urok.

EB: Oczywiście nasze kwiaty i storczyki łączymy także z bursztynem, który przepięknie wygląda w emalii. Tym, co lubimy najbardziej, jest połączenie bursztynu, złotnictwa i nowoczesnego podejścia do biżuterii. Bardzo lubimy – i nie tylko my – kolekcję z włóknem węglowym, którą pokazywaliśmy na Gali Amberlook 2016 i 2017 roku, a obecnie jej część jest prezentowana na największej wystawie bursztynu w Chinach „Piękno zatrzymane w czasie”. Bursztyn także pozwala nam się wyróżnić – dzięki niemu zostaliśmy dwukrotnie zaproszeni do Pragi – w 2018 r. w ramach 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości oraz rok później na wystawę towarzyszącą Festiwalowi Filmowemu 3-Kino.

KB: Inspiracji nam nie brakuje. Wkrótce pojawią się nowe projekty, w których być może wrócimy do łączenia bursztynu z czarnym dębem, a może do wcześniej już realizowanych z błękitnym larimarem… Kto wie, co przyniesie przyszłość…? Choć jedno jest pewne: będzie to piękna biżuteria i w naszym stylu.