Elżbieta Dzikowskaw naszyjniku Andrzeja Kupniewskiego

Znana podróżniczka Elżbieta Dzikowska jest wielką miłośniczką biżuterii i właścicielką imponującej kolekcji biżuterii etnicznej z różnych krajów, ale i współczesnej polskich artystów. Jej część jest prezentowana w wydanym w maju albumie Biżuteria świata i na otwartej 13 czerwca wystawie Ozdoba czy amulet. Biżuteria etniczna w Muzeum Tony’ego Halika w Toruniu. Skąd ta fascynacja?

Skąd u pani takie zamiłowanie do biżuterii?

Jestem kobietą (śmiech).

W Polsce są tylko dwie tak imponujące kolekcje: pani i Magdaleny Kwiatkiewicz.

Moja kolekcja jest dość specyficzna. Pasja kolekcjonowania jest efektem podróży i patrzenia na biżuterię w kontekście cywilizacyjnym. W mojej książce starałam się podkreślić, że charakter biżuterii nie wynika tylko z talentu twórcy czy kształtu kamieni, ale jest spójny ze środowiskiem, w którym powstaje. W Chinach widziałam „biżuteryjne” góry, w Indiach – „biżuteryjną” architekturę – nie wyobrażam sobie, aby takie otoczenie nie miało wpływu na to, co się tworzy ku ozdobie. Ale nie tylko ku ozdobie: pamiętajmy, że biżuteria pełniła kiedyś przede wszystkim rolę amuletu i w wielu częściach świata do tej pory zachowała taki właśnie charakter. Chroni przed urokiem, kradzieżą, pożarem, chorobami, sprzyja przyjaźni, miłości , szczęściu… 

Amuletem jest też bezoar…

To chyba najciekawsza biżuteria, którą opisuję. Bezoar to wytwór żołądków przeżuwaczy, który powstał wyniku nagromadzenia niestrawionych resztek. Był cenniejszy niż złoto, traktowano go jako amulet – zanurzony w napoju miał pokazywać, czy jest on zatruty, a nawet neutralizować truciznę. Podobną funkcję w czasach Cesarstwa Rzymskiego pełnił ametyst – z pucharów z niego wykonanych starożytni pili wino. Podobno chronił też przed nieprzyjemnymi skutkami nadmiernego spożycia alkoholu.

Podobnie jak bursztyn bałtycki – kwas bursztynowy w nim zawarty wykorzystywany jest do produkcji tabletek na kaca.

Naprawdę? Nie wiedziałam.

Przywozi Pani wiele różnych pamiątek z podróży – jaką rolę pełni pośród nich biżuteria?

Jest bardzo szczególną pamiątką. Im bardziej się nią interesuję, ty większą pasją się staje. Im więcej o niej wiem, im więcej dostrzegam, tym większe moje pragnienie zdobycia kolejnego, interesującego eksponatu dla Muzeum Podróżników im. Tony’ego Halika w Toruniu. Choć powstało niedawno, może się obecnie poszczycić największą w Polsce kolekcją sztuki etnicznej, w tym biżuterii.

Co zobaczymy na wystawie czasowej Ozdoba czy amulet?

Pokazuję tam większość mojej kolekcji, w sumie ok. 200 eksponatów. Teraz je wypożyczyłam je, ale po moim długim życiu to wszystko i tak zostanie tam przekazane na stałe. Starałam się wybrać te najciekawsze, jakie udało mi się zdobyć. Jak na przykład naszyjnik z plemienia Konso z Etiopii, który może nosić tylko ten mężczyzna, który zabił duże zwierzę albo wroga. Jest to kieł hipopotama zawieszony na sznureczku. Nie wygląda zbyt atrakcyjnie…

Na wieczorne wyjście raczej się nie nadaje…

…ja bym włożyła (śmiech). Zresztą nie raz zakładałam taką biżuterię na różne, nawet oficjalne okazje… Staram się zbierać takie okazy, z którymi wiąże się jakaś ciekawa tradycja, jakiś lokalny obrzęd. Z północnych Indii, gdzie mieszka 16 plemion łowców głów, przywiozłam kołpak – pamiętam, że zebrała się wtedy cała rodzina, by wyrazić zgodę i ustalić cenę sprzedaży. Ale się udało. Ciekawe eksponaty przywiozłam też z Irian Jaya, prowincji Indonezji na Nowej Gwinei. Kiedy chłopak z plemienia Asmatów prosi tam o rękę dziewczyny, musi jej ofiarować długi naszyjnik z zębów psa i kamienną własnoręcznie wykonaną siekierkę… Tak, tak, bo tam jeszcze panuje neolit… Przywiozłam stamtąd wspaniałe pióropusze z piórami rajskich ptaków, które są zabijane tylko i wyłącznie do celów rytualnych. Natomiast przywódca plemienia Dani nosił taki szeroki ozdobny krawat – też znajduje się w Muzeum.

Trudno było zdobyć tę upragnioną biżuterię?

Zazwyczaj kupowałam ją od właścicieli, oczywiście uprzednio starając się nawiązać miły kontakt, by zwiększyć swoje szanse. Niektóre z tych ozdób kupiłam w Paryżu w antykwariatach z egzotycznymi przedmiotami, m.in. XIX-wieczną bransoletkę z kości słoniowej o przepięknej formie i haftowaną bransoletę. Zdobywałam biżuterię na różne sposoby. Bo to dla mnie o wiele więcej niż pasja, to jest już nałóg (śmiech). Moje podróże świadomie planuję w takie miejsca, gdzie mogę jeszcze zobaczyć ciekawą biżuterię, a najlepiej ją kupić. W najbliższym czasie wybieram się po raz kolejny do południowej Etiopii, gdzie na pewno pozyskam nowe interesujące eksponaty do mojej kolekcji, a w przyszłym roku na Borneo  do Dajaków – podobno mają bardzo ciekawą biżuterię...

Fascynuje Panią jednak nie tylko biżuteria etniczna, ale i ta współczesna polskich twórców.

Z moich podróży przywożę także kamienie i wyroby z kamieni – nieszlachetnych i nigdy nie są one oprawiane w złoto. W Polsce zawsze miałam kilku ulubionych artystów plastyków, którzy mi je oprawiali. Każdy z nich ma swój charakterystyczny styl, który bardzo sobie cenię. Kiedyś zużywałam bardzo dużo bursztynu na broszki dla mojego męża. On nosił wyłącznie bursztynowe broszki, spinał sobie nimi chusteczkę przy szyi. Co ciekawe, nawiązywały do ostatnich podróży: jak byliśmy w Maroku, to była z wielbłądem, jak w Australii, to z kangurem, a kilka było z rybami, bo to mój znak zodiaku. Do bursztynu byłam długo przywiązana... Te broszki wykonywała początkowo Teresa Godun-Roga, a potem malarka Basia Guzik-Olszyńska. Jej biżuterię nazwałabym sztuką noszoną: była dość delikatna, może poza broszami – mam ich całkiem pokaźną kolekcję, część z nich została wypożyczona do Torunia. A teraz moim „nadwornym jubilerem” jest Andrzej Kupniewski – on tworzy rzeczy w wyjątkowe, każda z nich jest dziełem sztuki – i ja je tak traktuję. Cieszę się, że dołączyły do tej wystawy w Toruniu… ale tylko na czas wystawy, bo nie wyobrażam sobie dłuższego z nimi rozstania.

Pani biżuteria jest dość pokaźnych rozmiarów…

Moje atrybuty to firmowa fryzura i duża biżuteria (śmiech). Nie umiem nosić małej biżuterii.

Sądząc po zdjęciach w albumie, wybiera ją pani z dużym znawstwem tematu.

Inaczej nie warto… Zwłaszcza że kupuję ją dla siebie, a nie do muzeum. Przecież nie będę siebie samej karać, nosząc nieciekawą biżuterię.