Pod takim tytułem została opublikowana w książce „Bursztyn nie tylko nad Bałtykiem” ostatnia rozmowa z Maryną Lewicką-Walą, prekursorką nurtu na naturalne formy bursztynu w biżuterii. Dziś mija druga rocznica jej śmierci.

Ostatnia rozmowa z Maryną Lewicką-Walą, która odeszła nieoczekiwanie i nie zdążyła autoryzować swych wypowiedzi. Kiedy z nią rozmawiałam jesienią 2010 roku, nic nie wskazywało na to, co stało się z końcem stycznia 2011. Rozmowę zaczęłyśmy wówczas od pytania:

Odkryła Pani swą pasję związaną z projektowaniem i biżuterią, chociaż z wykształcenia jest Pani geologiem? 

W zasadzie odkąd pamiętam, zawsze chciałam robić biżuterię „niejubilerską” i już jako dziewczynka często wykonywałam dla siebie ozdoby z różnych materiałów, które wpadały mi w ręce, zazwyczaj kawałków drewna i metalu. Kiedy miałam 6 czy 7 lat, brałam podręcznik majsterkowicza, by zrobić bransoletę czy pierścionek – wtedy jeszcze w takiej dziecięco naiwnej wersji. Niemniej jednak już wtedy wiedziałam, że w przyszłości będę wykonywać ozdoby, które niekoniecznie będą spełniać warunki jubilerskiej roboty, ale będą się nadawały do noszenia czy oglądania. 

Materiałem, który odegrał w Pani biżuterii ogromną rolę, był bursztyn. Skąd właśnie taki wybór? 

Kiedy startowałam w tej nowej dla mnie dziedzinie, nie dysponowałam odpowiednim wyposażeniem warsztatu ani też umiejętnościami. Bursztyn był dostępny a przy tym najprostszy w obróbce. Ponadto miałam przekonanie, że z tego materiału można zrobić naprawdę fantastyczne rzeczy. Nawet jeśli w sprzedaży królowały wtedy bursztynowe żagielki, drzewka szczęścia etc. Wiedziałam, że jeśli zdobędę dobry materiał, to jestem w stanie zrobić coś ciekawego – i w tym właśnie kierunku poszłam.
Bursztyn wtedy uchodził za mało atrakcyjny materiał. Pamiętam, jak powiedziałam koledze, że przygotowuję kolekcję z bursztynu, a ten się żachnął: „Jak to, z takiego podłego materiału?”. Postawiłam wtedy, że zrehabilituję bursztyn. Kilka lat później spotkaliśmy się na zbiorowej wystawie w Związku Plastyków. Obejrzał moje prace i powiedział: „Udało ci się”. Dla mnie jego opinia była ważna – wiedział, o czym mówi, prowadził wtedy zajęcia z rysunku na Wydziale Architektury na Politechnice Krakowskiej. Bursztyn jako materiał się sprawdził, moje oczekiwania się spełniły.

W wielu pracach Pani autorstwa widać gotowe formy, niejako podyktowane przez bursztyn
.

Miałam to szczęście, że po dość długich poszukiwaniach znalazłam dobre źródło surowca bursztynowego – sprzedawcy pozwalali mi wybierać kawałki prosto z worka. Wkrótce okazało się, że właśnie to była moja najważniejsza praca – wyszukiwanie! Skupiałam się nad tym, wybierałam co piękniejsze kawałki i od razu wiedziałam, co z tego powstanie. Bowiem naturalne bryły inspirują, same podpowiadają, jak je oprawić. Albo może lepiej w ogóle nie oprawiać? Jednym z moich pomysłów na „nieoprawianie” stała się siatka, w którą wkładałam co piękniejsze bryłki.
Tak więc już na etapie selekcji wiedziałam, jaka kolekcja z nich powstanie. I cieszyłam się, bo niektóre kawałki okazywały się jeszcze piękniejsze i ciekawsze, niż początkowo sądziłam. Jednak aby powstała naprawdę ciekawa kolekcja, trzeba się było z bursztynem zaprzyjaźnić: pochodzić z nim, potrzymać go w dłoni, nie za szybko szlifować...

Jest Pani uznawana za prekursorkę „naturalnego traktowania bursztynu”. 

Często słyszałam opinię, że wykreowałam modę na duże, naturalne kawałki bursztynu oraz nowy styl w biżuterii. Mogę chyba mieć satysfakcję, że styl ten się przyjął i wielu artystów plastyków i projektantów również obecnie podąża w tym kierunku. Na naturę postawiłam świadomie – widać to nie tylko w biżuterii, ale także w strojach z lnu i bawełny, które także projektowałam w latach 70.

Dziś odchodzi się już od połączenia bursztynu z lnem, uznając je za zbyt przaśne...

Czasy się zmieniają, ja jednak nie dyskredytowałabym tego zestawienia. Także tutaj wszystko zależy od efektu końcowego: najważniejsze jest, by całość – zarówno strój, jak i ozdoby – została zaprojektowana i wykonana z zachowaniem proporcji, była „dobrze osadzona w kadrze”. Proszę też pamiętać, że lata 70. i 80. to czasy non iron-ów i innych sztucznych materiałów – więc nawet polski len był dla Polek swego rodzaju objawieniem. W czasach, kiedy brakowało wszystkiego, czerpałam z tego, co było dostępne. Zarówno w przypadku bursztynu, jak i lnu nadawałam nową formę, zgodną z moim pojmowaniem estetyki.

Pani bursztyny są jak talizmany – wierzy Pani w magiczną moc bursztynu?  

Twórca biżuterii jest jak malarz: kiedy maluje obraz, spędza wiele czasu przed płótnem i przekazuje mu pewną energię. Tak samo jest z biżuterią: jeśli wykonuję ją w odpowiednim skupieniu, nastroju, dobrym humorze, to wszystko musi wespół zadziałać. Wiadomo od wieków, że bursztyn ma także lecznicze właściwości – można w to wierzyć lub nie. Ja w to wierzę. Czy się go potraktuje jako talizman czy amulet – zależy od odbiorcy.

Czy inne kamienie też odegrały tak ogromną rolę w Pani projektach?

Oprócz bursztynu, który był dla mnie zdecydowanie najważniejszy, interesowałam się także mało znanym czarnym koralem i lapisem lazuli. W moim warsztacie było miejsce także dla agatu, nie tak dawno zauroczył mnie krzemień pasiasty. Właściwie to wszystkie kamienie były moje, a w szczególności te z górskich strumieni...  

Maryna Lewicka-Wala (1941-2011) – była geologiem, projektantem biżuterii, fotografikiem. Od 1974 roku projektowała i wykonywała unikatową biżuterię bursztynową – inspirowaną sztuką etniczną, stając się prekursorką nowego stylu. Była także projektantką ubiorów z naturalnych tkanin: lnu, jedwabiu i wełny. Spełniała się także jako rzeźbiarka i fotografik.
Swój dorobek artystka zaprezentowała na kilkunastu wystawach indywidualnych w kraju i zagranicą oraz podczas wystaw zbiorowych. Jej prace stanowią również część stałych ekspozycji w zbiorach dwunastu muzeów w Polsce, Niemczech, Szwajcarii i USA.

Największy zbiór jej prac znajduje się w Muzeum Ziemi PAN w Warszawie; jej prace są prezentowane tamże na specjalnej wystawie „Bursztyn nie tylko nad Bałtykiem”. Niniejszy wywiad został opublikowany w towarzyszącej wystawie książce pod tym samym tytułem. 

Polecamy:
Maryna Lewicka-Wala nie żyje