Ewa Szyszko z firmy Glitter & Eva Stone opowiada o przeszkodach na drodze do uzyskania dotacji unijnych oraz dlaczego warto inwestować we wzornictwo. 

Złożyła Pani w Agencji Rozwoju Pomorza osiem wniosków o dofinansowanie do wyjazdu na targi i wszystkie zostały zakwalifikowane. Czy bez fachowej pomocy da się przebrnąć przez ten biurokratyczny gąszcz?

Największym problemem rzeczywiście jest rozdmuchana do granic nie-możliwości biurokracja. Wiem, że na przykład w Czechach wniosek liczy 3 strony, podczas gdy w Polsce 11 albo i więcej. Kolejna niedogodność to wydłużone w czasie procedury – pierwszy wniosek złożyłam pod koniec grudnia i nie mam jeszcze ani jednej podpisanej umowy. Bardzo krótki jest też czas pozostawiony na poprawienie wniosków, bo tylko 3 dni. Listę poprawek jeszcze do niedawna otrzymywało się tylko faksem, obecnie na szczęście także mailem – znam kilka takich przypadków, kiedy problemy „na łączach” doprowadziły do odrzucenia wniosków.

Agencja Rozwoju Pomorza deklaruje, że stara się udzielać wszelkiej pomocy.

Rzeczywiście ARP bardzo pomaga, prowadzone są konsultacje, świadczy pomoc przy rozwiązywaniu pewnych problemów, ale przy pisaniu samego wniosku nie za bardzo można na nich liczyć. Owszem, pracownicy Agencji są dyspozycyjni, naprowadzają na właściwy trop, ale czasem niewiele to pomaga. Agencja zwraca uwagę na szczegóły i jest nader skrupulatna. Na przykład już teraz muszę wiedzieć, ile osób pojedzie na targi w 2010 roku i wszystko wyszczególnić w harmonogramie. Muszę też wiedzieć, jaką powierzchnię wystawienniczą będę zamawiała. Rozumiem, że strategia musi być, ale po co te szczegóły? Zwłaszcza że potem i tak musimy rozliczać wnioski. Co prawda agencja dopuszcza możliwość odwołania się od wcześniejszych deklaracji, ale to znowu oznacza niepotrzebną papierkową robotę i wydłuży czas oczekiwania na fundusze. Tak więc najistotniejszą pomocą byłoby tu ograniczenie biurokracji. Skoro wcześniejsze dotacje były bardziej okrojone, to znaczy, że przynajmniej teoretycznie jest to i teraz do zrobienia. Zamiast poświęcać mój czas, by jak najlepiej przygotować się na targi, walczę z biurokracją. Są na przykład załączniki do umowy liczące 13 stron, na których ja składam tylko jeden podpis. Wnioski o dotacje wypełniam już ok. 6 lat – jest to niezmiennie żmudne i czasem mam w oczach łzy: ze złości i bezsilności, bo zajmuję się tym, czym nie powinnam. Jestem pewna, że mogą one być stworzone w sposób bardziej przyjazny dla przedsiębiorcy, wystarczy tylko chcieć! Efekt jest taki, że wiele firm prawdopodobnie ze względów proceduralnych nie zakwalifikowało się. A przecież te pieniądze są dla nas, dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw.

Myślała Pani o tym, żeby skorzystać z usług firmy doradczej?

Nie, ponieważ – przynajmniej w moim przypadku – to się nie opłaca. Za samo napisanie wniosku bez pewności, że się zakwalifikuje, trzeba zapłacić, a potem czasem jeszcze procent od uzyskanej sumy dofinansowania. Aby zdobyć jak najwięcej informacji, staram się uczestniczyć we wszystkich spotkaniach na ten temat. Jest o co walczyć i to się naprawdę opłaca, tym bardziej, że uzyskuje się zwrot nawet 60% kosztów udziału w targach zarówno krajowych, jak i zagranicznych, właściwie bez ograniczeń. Trzeba tylko udowodnić, że wyjazd jest ważny dla realizacji strategii firmy. Przy tym każdy przedsiębiorca sam decyduje, które targi są dla niego ważne. I to uważam za bardzo duży plus.

Czy gdyby Pani nie była pewna, czy otrzyma dotację, pojechałaby Pani na targi?

Ja tak, ale jest wiele takich firm, które właśnie od dotacji uzależniają swoją obecność na wielu imprezach targowych.

Firma Glitter & Eva Stone pokazała w tym roku zupełnie inną, zdecydowanie odmłodzoną twarz. Czy ta inwestycja w zmianę wizerunku opłacała się?
Jak najbardziej tak! Od momentu prezentacji nowej kolekcji na tegorocznych targach inhorgenta europe w Monachium zaczęła się inna bajka. Mamy zupełnie inną ofertę i innych klientów. Do inhorgenty, naszych kluczowych targów, naprawdę długo się przygotowywaliśmy. Zmiana kolekcji następowała praktycznie przez cały rok. Był to dobry moment – widzimy, że przynajmniej w Monachium drastycznie skurczyło się grono klientów zainteresowanych naszą wcześniejszą biżuterią, choć nadal ją produkujemy i sprzedajemy. Nasza nowa kolekcja została bardzo dobrze przyjęta także na Amberifie, usłyszeliśmy wiele miłych słów i poszły za tym także zamówienia. To wszystko powoduje, że rosną skrzydła u ramion i mamy ochotę podążać dalej w tym kierunku.

Jaka była właściwie przyczyna tej decyzji?

Po pierwsze, zaczęły nam spadać obroty ze sprzedaży naszego dotychczasowego asortymentu. Po drugie, już od dawna chcieliśmy coś zmienić i powoli do tego dojrzewaliśmy. Nadaliśmy firmie nową nazwę, wiedzieliśmy, że chcielibyśmy uderzyć do klienta galeryjnego. Wprawdzie już wtedy współpracowaliśmy z artystami, ale to jeszcze nie było to, o co nam chodziło. Dopiero potem zaczęliśmy poszukiwania projektanta, który stworzy dla nas odpowiednie kolekcje. Wiedzieliśmy, że dużo ryzykujemy, ale wiedzieliśmy też, że to jest właśnie to. Jak się ma przekonanie do biżuterii, którą się produkuje, to się ją sprzeda.

Polemizowałabym z tą teorią. Znam wiele firm, które miały naprawdę bardzo dobre wzornictwo, i mimo silnego wewnętrznego przekonania nie udało się go sprzedać. Potrzebne jest przede wszystkim wyczucie, co się odbiorcy spodoba.

To na pewno. Założyliśmy, że znamy gusta niemieckiego odbiorcy – głównie tam prowadzimy sprzedaż – ponieważ jeździliśmy na targi Ambiente, Tendence i od kilku lat na inhorgenta europe. To klienci nas wyedukowali, że biżuteria adresowana do galerii musi prezentować naprawdę najwyższy poziom. Cały czas inwestujemy, chcemy utrzymać ten wiatr złapany w żagle.

Zdjęcia: Firma Glitter & Eva Stone na targach inhorgenta europe pokazała nową twarz