Dziś wydobywa się bursztyn z pokładów, które jeszcze kilka lat temu były nieopłacalne

Łatwiej wydobywać bursztyn nielegalnie czy legalnie? Jakie warunki muszą spełniać legalni kopacze i czy ta praca się opłaca? Na te i inne pytania odpowiada Krzysztof Twardowski, zajmujący się poszukiwaniem i poławianiem bursztynu od 20 lat.

Gorączka bursztynu zawładnęła ostatnio Wyspą Sobieszewską – dużo można tam było znaleźć bursztynu?

Właściwie wcale. Pogłębiarka pracuje w tym miejscu już po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku lat, więc nawet jeśli był tam kiedyś bursztyn, to już go nie ma. A jeden czy dwa bursztynowe kamyki znalezione przy okazji na plaży, nie czynią jeszcze z Wyspy bursztynowego eldorado. To całe zamieszanie w mediach wywołał jeden z tutejszych restauratorów, który chciał ściągnąć poszukiwaczy bursztynu i na plażę, i do swojej restauracji… To już zresztą kolejny raz, kiedy media robią niepotrzebną aferę, pisząc o bursztynie.  

A jak pan reaguje na kolejne doniesienia mediów o nielegalnym wydobyciu? O legalnym nikt nie informuje, więc można odnieść wrażenie, że bursztyn wydobywa się tylko i wyłącznie pod osłoną nocy i łamiąc prawo, a branża bursztynnicza to jedna wielka szara strefa, a nie jedna z ważniejszych gałęzi polskiej gospodarki...

Ja tych nielegalnych kopaczy nawet trochę rozumiem… Wydobywają bursztyn nielegalnie, bo tak naprawdę nie mają gdzie pracować. Jestem pewien, że gdyby mieli wybór, większość z nich wybrałaby pracę w dzień i legalnie. Ale kłopot w tym, że urzędy odpowiedzialne za udostępnianie terenów pod poszukiwanie i wydobycie bursztynu tego wyboru im nie dają.

Usprawiedliwia ich pan?

Nie, bynajmniej. Ale dobrze wiem, co znaczy natrafić na urzędniczą niechęć. Ja tylko mówię, że rozumiem ich desperację. Gdyby udostępniono im działki miejskie, prawdopodobnie nie musieliby kopać nielegalnie. Mieliby pracę na terenach będących własnością miasta, które są lub będą przeznaczone pod inwestycje, gdzie nikomu by przecież nie szkodzili. Zarządzenie prezydenta Gdańska regulujące zasady oddawania w dzierżawę działek miejskich celem poszukiwania bursztynu zostało podpisane w lipcu 2007 r. i od tego czasu odbył się tylko jeden przetarg. Obiecywano kolejne, ale nie wydarzyło się nic więcej. Dlaczego? Indywidualne rozmowy i próby wydzierżawienia działki od miasta również spełzają na niczym.

Pan był w urzędzie?

Tak. Niepotrzebnie straciłem czas.  

Działki można wydzierżawić nie tylko od miasta, ale i od prywatnych właścicieli.

Tak, z braku innych możliwości głównie na takich pracujemy. Ustalamy z właścicielem warunki dzierżawy: jest to albo konkretna kwota wypłacana jednorazowo lub miesięcznie, albo też procent w udziale. Nie wszyscy właściciele się jednak zgadzają, czasem się boją, że zostawimy im działkę usianą dołami jak na Wyspie Sobieszewskiej. Dlatego jako zabezpieczenie życzą sobie kaucję na poczet rekultywacji terenu – i to jest w porządku, przecież nigdy nie wiadomo, co się w międzyczasie wydarzy. Obowiązek rekultywacji jest zresztą określony w projekcie geologicznym, który każdorazowo trzeba złożyć w wydziale ochrony środowiska urzędu marszałkowskiego. To jeden z ważniejszych etapów pracy: trzeba zdjąć całą warstwę ziemi urodzajnej, w zależności od terenu jakieś  40-60 cm, używając ciężkiego sprzętu. Jest ona hałdowana, a po zakończeniu wydobycia z powrotem się ją plantuje i bronuje, czasem sieje też trawę.  

Skąd wiadomo, na których działkach warto szukać bursztynu?

Na podstawie różnych prac niezwiązanych z wcześniejszym wydobyciem, np. przy odwiertach pod poszukiwanie gazu czy ropy, większych budowach czy też melioracji rowów. Zawsze istnieje szansa, że jest go tam więcej, dlatego warto sprawdzić.

Jakimi metodami wydobywa się bursztyn?

Albo odkrywkową – w przypadku zalegania bursztynu na niewielkiej głębokości pod powierzchnią ziemi, albo hydrauliczną, stosowaną w przypadkach, kiedy zalega on na większych głębokościach. Ja stosuję tę drugą metodę. Polega ona na wtłoczeniu wody pod dużym ciśnieniem pod ziemię. To, co wypływa, jest przeszukiwane pod kątem bursztynu.

Czy to się opłaca?

Wszystko zależy od ilości wydobytego bursztynu. Bo nakład pracy jest właściwie zawsze taki sam. Mnie się do tej pory zawsze opłacało, nawet jeśli zdarzyło mi się bardzo dużo zainwestować w poszukiwania – to jest zresztą najbardziej kosztowny etap wydobycia. Te ilości bursztynu, które są obecnie wydobywane, jeszcze jakieś 10 lat temu byłyby nieopłacalne. Ale jako że cena bursztynu, zwłaszcza tej grubszej frakcji, poszła w tym czasie w górę o jakieś 500 procent, opłaca się kopać nawet przy wydobyciu 2-3 kilo. Przynajmniej mi, bo na pewno nie wszyscy będą z takiego urobku zadowoleni. Dziś eksploatuje się bursztyn z głębszych pokładów, które kiedyś zostawiano, bo nie były opłacalne i nikt nie chciał ryzykować uszkodzenia sprzętu. Dziś to ryzyko jest coraz częściej podejmowane.  

Płaci pan podatki?

Tak, nawet dwa razy. Najpierw od  ilości wydobytego surowca wedle ustawowej stawki 10,40 zł za kilogram bursztynu: dla gminy 60% i na Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska – 40%. Drugi raz, kiedy sprzedaję bursztyn na rynku – ustawowe 23%.

Gdyby wydobywał pan nielegalnie, nie musiałby pan nic płacić…

Oczywiście, tylko mi się to nie opłaca. Firmy, które kupują ode mnie surowiec, potrzebują faktury – nie mógłbym im jej wystawić, gdybym wydobywał bursztyn nielegalnie. A poza tym ja sobie chwalę spokojną pracę w dzień, we własnej firmie. Nie potrzebuję dodatkowej adrenaliny.

Kopanie bursztynu to trudna praca?

Przede wszystkim bardzo wyczerpująca fizycznie. Trzeba naprawdę lubić to „grzebanie w błocie” całymi dniami niezależnie od pogody – inaczej nie dałoby się jej wykonywać. Kiedyś była ona bardziej opłacalna finansowo niż obecnie – ale sama wizja zarobku to za mało, trzeba to prostu lubić. Inaczej nie da się pracować przy -10 stopniach, kiedy ziemia jest zamarznięta. Kiedyś nam się to zdarzało, dziś już nie kopiemy przy tak niskich temperaturach. Od wiosny do jesieni musimy zarobić tyle, by przeżyć zimę. Co nie zawsze jest takie proste, bo nigdy nie wiadomo, czy i ile bursztynu znajdziemy w sezonie.  

Lubi Pan swoją pracę?

Całe dotychczasowe życie spędziłem na Wyspie Sobieszewskiej, poszukiwaniem i wydobyciem zajmuję się od ponad 20 lat. Miałem 7 lat, kiedy ojciec po raz pierwszy zabrał mnie nad ranem na poławianie bursztynu. Wciągnąłem się. Dwa lata później znalazłem 20-gramową bryłkę bursztynu – pamiętam, jaki byłem wtedy zaaferowany. Największy kawałek, jaki sam wykopałem, miał 750 gram. W polskim bursztynie taka bryłka to rzadkość. Oczywiście mam ją do dziś.

Ile osób zajmuje się obecnie szukaniem bursztynu?

Szacuję, że jest to ok. 10-15 brygad w okolicach Trójmiasta, które poszukują bursztynu legalnie i z tego żyją. Są to zazwyczaj profesjonalne zespoły, które pracują ze sobą od dawna. Bo nowicjuszy w tym zawodzie właściwie nie ma. To zbyt ciężka praca, w której trzeba mieć ogromne doświadczenie, dużo szczęścia i tzw. nosa. Tam, gdzie wytrawny poszukiwacz znajdzie 3 kg bursztynu, nowicjusz wykopie maksymalnie pół kilo. Doświadczenie zdobywa się po mniej więcej roku. Dziś to już wymierający zawód, mało kto garnie się do tej pracy. Tym bardziej szkoda, że tak mało się go szanuje.