Kiedy rozpoczynałem moja przygodę z bursztynem ponad 20 lat temu, byłem zafascynowany jego pięknem i naturalnością. Poszukiwałem wyjątkowych kamieni, przeczesując trójmiejskie pracownie i garaże, gdzie wtedy nierzadko były one zlokalizowane. Poznawałem nowe, „cenne” adresy, ludzi, którzy już osiągnęli wiele w bursztynnictwie, i tych, którzy swoją przygodę z nim rozpoczynali równolegle ze mną. Oprawa nie była tak istotna jak piękno kamienia. Do dziś wspominam, jak godzinami mogłem przeglądać unikaty, wyszukiwać inkluzje, wyobrażać sobie jak, będą wyglądały na szyi pięknej kobiety. Turyści z Włoch – bo to oni w owym okresie dominowali w Krakowie – bez opamiętania wykupywali tą biżuterię. Urokowi kamienia nikt nie mógł się oprzeć. Kursowałem do Gdańska czasem nawet raz w tygodniu, odwiedzając coraz to nowe miejsca i starając się zaspokoić niesłabnący popyt. Nie mogąc pogodzić prowadzenia własnej pracowni z rosnącą ilością prowadzonych sklepów, ograniczyłem się tylko do handlu. Sieć rosła, konkurencyjnych sklepów przybywało, trójmiejskie pracownie pracowały pełną parą. Ale równocześnie szukały też nowych pomysłów, jak wyprzedzić swoją konkurencję – głównie pod względem cenowym. Więc po niewinnych zabawach z grzaniem bursztynu pojawiły sie autoklawy, bursztyn zrobił się zielony, bo podobno właśnie takim chcieli go Amerykanie. Fasetka musi być bez łuski – to nie problem, kulki toczy sie wolno – więc je sprasujemy, będzie szybciej. Maszyna pracowała pełną parą: w pewnym momencie w Krakowie istniało kilkaset(!) sklepów z bursztynem. W innych miastach podobnie. 

Hossa nie mogła trwać wiecznie. Bursztynu naturalnego zaczynało powoli brakować, więc coraz powszechniejszy stawał się bursztyn prasowany. Równocześnie Stowarzyszenie Bursztynników dokonywało swoistej autoryzacji najlepszych wytwórców i sprzedawców, sprzedając im certyfikaty jakości. Miało być lepiej – znaczy światowo. Światowe miało być też Gdańskie Centrum Bursztynu w Manhattanie... Już wtedy trwała ostra walka na rynku, choć jeszcze nie czuć było oznak kryzysu.

Surowiec zdrożał, więc każdy odpad był cenny. Sklepy się zamykały, rynek zaczął sie kurczyć, nie każdy sklep akceptował topiony bursztyn, ale prasowany to już był super wyrób. Kryzysową sytuację dodatkowo pogłębili Chińczycy, którzy zaczęli wykupywać surowiec z kopalni w Kaliningradzie, zamykając w ten sposób dostęp do surowca dla wielu firm i pracowni, a to negatywnie odbiło się również na sklepach. Psucie bursztynu jeszcze mocniej przybrało na sile – pojawił się kopal kolumbijski, który po utwardzeniu udawał bursztyn bałtycki.

Najgorsze jest to, że nikt na ten  proceder nie zareagował szybko i skutecznie. Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników nabrało wody w usta, zamiast podjąć sprawne działania mające na celu usankcjonowanie dobrych praktyk handlowych. Także Paszport Bursztynowy bez żadnej weryfikacji wyrobów, do których był dodawany, dziś śmieszy jak paszporty w dobie Schengen. Sytuacji nie poprawią żadne warsztaty, laboratoria, szkolenia czy wykłady w trakcie gdańskich targów bursztynu Amberif i Ambermart.

Ciekawe jest to, że Chińczycy szukają obecnie tylko naturalnego kamienia. Mają małe szanse. Pijąc kawę w krakowskim Sheratonie, z przykrością oglądałem wystawę zawaloną lipnymi bursztynami. Sprzedawczyni wirtuozersko zapewniała, że to naturalne kamienie. Trochę wstyd. A może nawet bardzo.

Uczciwym sklepom trudno konkurować z tymi, które plastik nazywają autentykiem. Trudno też prowadzić charytatywnie portal bez braku wsparcia od tych, dla których podobno naturalność bursztynu była idee fixe. Dlaczego „bursztynowym dygnitarzom” tak trudno przejechać się po Polsce i zobaczyć, gdzie wiszą certyfikaty jakości i do czego są dodawane Paszporty Bursztynowe?

Wiem, że czasy są ciężkie, ale to właśnie czystość bursztynu może nam pomoc przetrwać. Jeśli nagminnie oszukiwani klienci odwrócą sie od bursztynu, zapłaczemy wszyscy. A odbudowanie mitu naturalnego bursztynu zajmie dziesięciolecia. Podpisujmy to, co produkujemy, nie oszukujmy ludzi w sklepach, dajmy im wybór. To zapewne ostatni taki apel, ostatni zryw portalu amber.com.pl, bo prowadzenie go w tak zakłamanej atmosferze traci sens. Boję się, że wcześniej nasz portal zniknie z Internetu, niż „pressy” i inne podróbki zostaną podpisane w KAŻDYM sklepie. KAŻDYM, bo inaczej nie ma to sensu.

Tomasz Mikołajczyk jest jubilerem od 30 lat, właścicielem sklepów Mikołajczyki Amber i Boruni oraz założycielem i sponsorem portalu amber.com.pl