Prawdopodobnie w świadomości klientów zainteresowanych bursztynem utrwaliło się przekonanie, że jest to jedyne miejsce, gdzie w tak dużej skali można zobaczyć ofertę handlową, ale także – nazwijmy to – naukową i kulturalną. Muszę przyznać, że po „kryzysowych doświadczeniach” ostatnich lat spodziewaliśmy się znacznie mniejszego ruchu. Zaskoczenie było tym większe, że tegoroczny Amberif dość szybko okazał się lepszy od lutowego Tucson – choć oczywiście są to tak różne imprezy targowe, że nawet trudno je do siebie porównywać.

Kupcy dopisali, ale warto podkreślić, że w dużej części są to nowi klienci. Być może na rynek wchodzi nowe pokolenie z nowymi pomysłami i nowymi rozwiązaniami, albo też działali oni równolegle, ale my przyzwyczailiśmy się do naszych dotychczasowych kupców i po prostu ich nie zauważyliśmy. Dopiero teraz, kiedy zabrakło starych klientów, udało nam się nawiązać kontakty biznesowe z nowymi – i zapowiadają się one bardzo pozytywnie. Jeśli to są skutki uboczne kryzysu, to mi się to podoba.

Z zadowoleniem obserwuję także brak presji cenowej – ceny liczone są nadal za gram, ale coraz częściej obowiązuje cena za gotowy wyrób. Każda z firm ma swoją politykę, a kupcy jej nie kwestionują. Mam wrażenie, że handel coraz bardziej się polaryzuje i... cywilizuje.

A minusy? Od lat wielkim minusem organizacyjnym tych targów są parkingi. Brak odpowiedniej infrastruktury w tym zakresie stał się już wręcz żenujący. Zyskuje na tym jedynie policja, która z uporem maniaka blokowała koła aut pozostawionych na chodnikach. Myślę, że należałoby jeszcze raz przedyskutować sprawę dnia otwartego dla publiczności. Ostatni dzień targów jest dniem, w którym biznesowe karty są już rozdane a umożliwienie wstępu szerszej publiczności jest również dobrą promocją dla branży.

Mariusz Gliwiński jest właścicielem firmy Ambermoda.