Z Panem jest trochę jak ze świętym Mikołajem: wszyscy o nim mówią, ale nikt go nie widział... Dopiero pokaz „Can you imagine?” na Gali Mody i Bursztynu udowodnił, że Pan naprawdę istnieje.
Aleksander Gliwiński: (Śmiech) Faktem jest, że przez ostatnich kilka lat byłem bardziej znany zagranicą niż w Polsce. Trudno mi w tym momencie stwierdzić, czy to było zamierzone. To raczej wynik zbiegu okoliczności niż świadomego działania: po prostu swego czasu otrzymywałem znacznie więcej poważnych zamówień zagranicznych i skoncentrowałem się na ich realizacji. Jednak nie do końca zrezygnowałem z rynku polskiego: od dawna – tak dawna, że już sam tego nie pamiętam – współpracuję z trzema zaprzyjaźnionymi galeriami w kraju. Zresztą nie ja jestem ważny, tylko moja biżuteria i ludzie, którzy ją kupują. Ja sam najchętniej ograniczyłbym moją działalność do projektowania.

Sam Pan projektuje?
Mam pracowników, ale oni wykonują moje wzory zgodnie z moimi wytycznymi, czasem podpowiadając szczegóły techniczne. Moja biżuteria jest wprawdzie powtarzalna, ale ograniczona liczebnie i jednak niszowa. Staram się co roku przygotować nową kolekcję na Amberif, czasem udaje mi się zaproponować coś nowego między kolekcjami. Jestem nieco przerażony moją niemocą twórczą, zwłaszcza kiedy słyszę, że koledzy wprowadzają rocznie 100 nowych wzorów. Chociaż wydaje mi się, że wprowadzenie 10 dobrych wzorów miesięczne jest raczej niemożliwe... Moim zdaniem nie wystarczy tylko zaprojektować naprawdę dobrą rzecz, ale trzeba się też wstrzelić w odpowiedni czas i miejsce. Zauważyłem, że odbiorcy generalnie zwracają uwagę na rzeczy szokujące – czy to w sztuce, czy to w mediach. Moim zdaniem jest to bardzo niebezpieczny zakręt, ponieważ wtedy rzeczy dobre, wartościowe mogą zostać niezauważone. Zupełnie nie rozumiem, czemu tak się dzieje. Moja wrażliwość jest zupełnie inna.

To zachowanie typowe dla młodych, którzy pragną zostać zauważeni, zwłaszcza w konkursach. Bierze Pan czasem udział w konkursach?
Cztery lata temu na konkurs Mercurius Gedanensis zgłosiłem naszyjnik z kolekcji „Złota polska jesień”, który przeszedł niezauważony przez jury. Za to zauważyło go wielu uczestników targów, którzy właśnie mój naszyjnik uznali za najpiękniejszy wyrób na Amberifie. Co więcej, nawet po targach otrzymywałem telefony z gratulacjami! I to była dla mnie najpiękniejsza nagroda.

Czy bursztyn jest wdzięcznym materiałem?
Każdy kawałek bursztynu jest jak kolejna przygoda – może właśnie dlatego tak kocham z nim pracować. Nawet diament nie ma aż tyle do zaoferowania co bursztyn. Potrafi bardzo silnie zainspirować – czasami jeden kawałek daje początek całej kolekcji. Nazwałbym to swego rodzaju przymierzem z bursztynem: ja go kocham, a on się za to odwdzięcza, ukazując mi swoje naturalne piękno. Ale potrafi też być niewdzięczny: czasem kruszy się i łamie.

Pokaz „Can you imagine?” należał do najlepszych na tegorocznej Gali Mody i Bursztynu. Skąd pomysł na jego realizację?
Myślałem o tym już od dłuższego czasu, oglądałem wcześniejsze pokazy z Gali i zastanawiałem się, co i jak zrobić, żeby całość wyszła dobrze i profesjonalnie. Zauważyłem, że często ścierają się ze sobą silne osobowości projektanta mody i projektanta biżuterii – w efekcie moda i biżuteria stanowią dwa zupełnie odrębne byty. Nam zależało, żeby stanowiły one jedną, spójną całość, tzn. ubrania były rzeczywiście dopasowane do biżuterii i odwrotnie. Na szczęście Agnieszka Gruszka i ja byliśmy w stanie się zrozumieć, a nawet wczuć w rolę tej drugiej strony. Mi było o tyle łatwiej, że projektując biżuterię, widzę oczyma wyobraźni typ kobiety, do jakiej będzie ona pasowała, i w co powinna być ubrana.
Obydwoje byliśmy debiutantami na Gali, więc mieliśmy też sporo do stracenia. Poza tym dysponowaliśmy dość oszczędnymi środkami, więc bardzo się obawiałem konfrontacji z innymi, szczególnie ze znanym z pewnego „szaleństwa” Michałem Starostem. Przygotowanie tego pokazu oznaczało pół roku ciężkiej pracy.

Warto było?
Następnego dnia po pokazie na moje stoisko targowe przychodzili ludzie i gratulowali mi; jedna z pań nawet popłakała się ze wzruszenia. Byłem bardzo mile zaskoczony tymi reakcjami. Więc chyba było warto.