Maciej Rozenberg, projektant w firmie Art7, o ograniczeniach w projektowaniu biżuterii dla masowego odbiorcy oraz o tworzeniu „do szuflady”.

Czy projektowanie dla masowego odbiorcy jest trudniejsze czy też łatwiejsze niż projektowanie biżuterii artystycznej?
Maciej Rozenberg:
Tak na dobrą sprawę w Polsce właściwie nikt jeszcze nie traktuje projektowania przemysłowego zbyt poważnie, a przynajmniej nie w branży jubilerskiej. Myślimy innymi kategoriami: z jednej strony są projektanci, z drugiej firmy przemysłowe pozbawione takowych projektantów. Nie ma świadomości, że można by te dwie „siły” połączyć. Efekt jest taki, że przedmioty wartościowe w marginalnych ilościach tworzą projektanci, a rynek zostaje zalany przez produkcję masową o dyskusyjnej wartości proponowaną przez duże firmy.
Kiedyś wydawało mi się, że łatwiej jest zaprojektować biżuterię dla masowego odbiorcy. Po latach przekonałem się, że wcale tak nie jest: wzór przemysłowy wprawdzie w jakimś stopniu generuje sytuację na rynku zbytu, decyduje więc o nim, jest jednak również przez niego ograniczony. Ogranicza opłacalność, technologia i stylistyka dopasowana do gustów konkretnego odbiorcy. Obserwuję to, co się dzieje na europejskich rynkach biżuterii i trochę zazdroszczę tamtejszym projektantom – ich odbiorcy obracają się w kręgu atrakcyjnych przedmiotów: od wyrobów codziennego użytku, aż po architekturę i planowanie miast. Konsumenci ci znajdują się niejako na wyższym stopniu wtajemniczenia estetycznego. Dlatego zachodni designerzy mają pewien komfort projektowania, którego my w Polsce nie mamy – u nas biżuteria niezmiennie pozostaje produktem niższego rzędu, od sfery produkcyjnej po konsumpcję. Koło się zamyka: masowi producenci nie przywiązują wagi do projektowania, gdyż twierdzą, że nie ma rynku zbytu na wyszukane wzornictwo, a klienci kupują to, co jest w ofercie, nie mając świadomości, że mogliby otrzymać dużo więcej – w sensie wartości estetycznych oczywiście. Tę świadomość, a raczej nieświadomość klientów generują właśnie producenci.
W taki oto sposób zniweczono bursztyn. Kamień ten w wielu krajach Europy Zachodniej traktowany jest gorzej niż sztuczne tworzywo. Odpowiadają za to wszyscy producenci, dla których przez kilkadziesiąt ostatnich lat wartości estetyczne przysłonięte były grubą warstwą tępej kalkulacji. Bursztyn stanowił tylko podmiot transakcji i dzisiaj w sidła tej nieodpowiedzialności wpadają wszyscy producenci.

Projektowana przez Ciebie biżuteria dla Art7 jest prosta i czysta w formie, a więc taka trochę „niepolska”. Czy czerpiesz z zachodnich wzorców?
MR:
Staram się w miarę możliwości na bieżąco śledzić wydarzenia szeroko pojętej branży jubilerskiej. W moim „projektowym tyglu” na pewno wyciska swoje piętno zarówno współczesna architektura zachodnia, jak i rzeźba. W Polsce też znajduję twórców, których darzę wielkim szacunkiem, niestety w większości przypadków nikt o nich nie słyszał.

Co rozumiesz pod pojęciem awangarda?
MR:
Awangarda to odważne wystąpienie przed szereg zastygłych norm. Stanowi fundament, na którym powstaną nowe wartości, które z czasem staną się normami, po to, by znów ulec awangardzie. W moim przekonaniu niemiecka firma Niessing i zgromadzeni wokół niej projektanci stanowią mocny punkt takowej awangardy przemysłowej. Odnoszę wrażenie, że rozwiązania tam pokazywane znajdują nawet po wielu latach swoje odniesienie w produkcji przemysłowej nie tylko niemieckich firm. Moim zdaniem, we wszystkich swych czynnościach, także w tworzeniu biżuterii, ludzie zmierzają ku pewnemu ideałowi, i jak to w życiu bywa, jedni są bliżej, inni dalej sedna. W tym sensie projekty zgromadzone w galeriach Niessing są mocno wykierowane na doskonałość, która oczywiście sama w sobie jest niedoścignionym absolutem.

A Twoje własne projekty? Na jakim etapie tej drogi się znajdują?
MR:
Niektóre wzory z tych, które powstały w Art7, bardzo szanuję, np. komplet „Królewski”, „Stalaktyt” czy „Radiator”. Jest też kilka innych, które po drobnych poprawkach też przyjąłbym do swojego prywatnego, bezkompromisowego świata.

Swojego świata...?
MR:
Nie wiem, czy wiesz, ale projektuję też biżuterię dla siebie... Tak trochę do szuflady, bo zna i nosi ją tylko moja żona.

Nie myślałeś o udziale w konkursach?
MR:
Zależy o jakim konkursie rozmawiamy? Szanuję werdykty Mercuriusa, natomiast Amberif Design Award to czysta kompromitacja, przede wszystkim jurorów. Legnica jest gdzieś po środku. W konkursach z zasady nie uczestniczę, ponieważ jest mi wtedy trudno skoncentrować się na wartościach; komplet „Stalaktyt” do konkursu Mercurius Gedanensis zgłosił Wojciech Kalandyk, właściciel firmy Art7. Natomiast nagrodzony Bursztynową Kulą „String” to koncepcja pana Wojtka, ja tylko ją wizualizowałem i poddałem estetycznej obróbce. Myślę, że zostały zauważone prawdopodobnie dlatego, że nie były tworzone z myślą o konkursie.
Jeśli chodzi o wartościowanie, to nasuwa mi się na myśl takie równanie: ELITA PRZYWILEJÓW = ELITA ZASŁUG. Jeśli te dwie zależności pokrywają się, to na pewno jest wszystko w porządku. Problem polega na tym, że w naszej branży więcej czasu poświęca się na promocję autorską niż na rzeczową ocenę samego produktu. Stąd mamy tylu „wielkich projektantów”, a tak mało ważnych projektów.

A nie obawiasz się, że ta Twoja biżuteria „z szuflady” może nie być aż tak dobra, jak Ci się wydaje?
MR:
Być może kiedyś dojdę do wniosku, że ten mój wyidealizowany świat to fikcja, i że się myliłem. Przestanę wtedy projektować dla siebie.

Dlaczego zdecydowałeś się na projektowanie biżuterii masowej?
MR:
Art7 stanowi swego rodzaju ujście dla mojej potrzeby projektowania w ogóle – jako że nie pozwoliłem na stłamszenie mojego wyidealizowanego świata, postanowiłem realizować moją pasję w sposób bardziej praktyczny, ale również z pełnym zaangażowaniem. Co prawda nie jest to realizacja moich wielkich życiowych marzeń – chciałem projektować buty sportowe i samochody – ale dobrze mi z tym. W moim prywatnym świecie nie akceptuję ograniczeń, natomiast tutaj cały czas uczę się kompromisów projektanta przemysłowego i sytuacja się w jakimś stopniu równoważy.

Czy te dwa światy czasem się przenikają?
MR:
To jest nieuniknione. Doświadczenia i inspiracje często pochodzą z mojego prywatnego świata, a następnie zostają poddane wymogom pragmatycznego świata. Projektowanie w firmie jest bardziej współprojektowaniem i współpracą. Stanowi to oczywiście duże wyzwanie, ale jest równoznacznie bardzo ciekawym doświadczeniem. Duży wpływ na powstające wzory oraz na ich ostateczny wygląd mają tutaj właściciele firmy Państwo Bożena i Wojciech Kalandykowie. Pan Wojtek jest bardzo silny koncepcyjnie, można by rzec niczym nieograniczony, ja natomiast mocno „estetyzuję.” Dlatego są takie wzory, które poza Art7 na pewno nigdy by nie powstały. Wzory dla firmy to taka łamigłówka, którą trzeba poukładać. Moje prywatne projektowanie określiłbym może bardziej jako podążanie pewną drogą nie posiadającą określonego kierunku ani końca.

Cechą wyróżniającą biżuterię Art7 jest prosta forma – czy to zamierzony efekt?
MR:
Jeśli tam jest prostota, to ja się bardzo cieszę. Bo wydaje mi się, że właśnie ona jest ważna i jest mi do niej zawsze najtrudniej dotrzeć. Goethe powiedział: „Po umiarze poznać mistrza”. Wydaje mi się, że ta sentencja zawiera w sobie sedno projektowania czegokolwiek. Niebezpieczeństwo popełnienia błędu narracji odradza się wraz z powstawaniem wzoru i nieustannie mu zagraża. Pewnie dlatego tak często na nowo szukam znaczenia tych słów.

Zdjęcia: Maciej Rozenberg.

Ostatnie zdjęcie przedstawia naszyjnik Stalaktyt, zaprojektowany dla Art7, pozostałe prace pochodzą "z szuflady" i są po raz pierwszy publikowane w mediach.