Przez 40 lat pracy zawodowej stworzył wiele niezapomnianych kreacji jubilerskich, które wyróżniały się nowatorstwem zarówno w dziedzinie projektowania, jak i wykonania. Jest jednym z nielicznych twórców, którzy mogą sobie pozwolić na luksus robienia tego, co im w duszy gra. Co gra w duszy Jarosława Westermarka?

Patrzę na tę legendarnie czyściutką pracownię i zastanawiam się, czy tu powstaje jeszcze biżuteria? Ostatnio rzadko pojawiasz się na złotniczej scenie.

Tak naprawdę nic się nie zmieniło od lat – niezmiennie wykonuję rzeczy, które przychodzą mi na myśl i wydają mi się wystarczająco wartościowe, by je zrealizować. Nie planuję niczego naprzód, ponieważ nie wiem, co mi przyjdzie na myśl. W sensie zawodowym jestem od wielu lat swobodnym elektronem i bardzo sobie ten komfort cenię. Zabieram się do pracy, kiedy pojawia się wyzwanie lub też przypadkowa inspiracja: gdy coś interesującego zobaczę, coś mi się przypomni, albo kiedy zechcę poprawić jakąś moją źle zrobioną pracę…

…co w Twoim przypadku chyba nie jest możliwe…

…a jednak, takie przypadki również się zdarzały. Generalnie nie odczuwam potrzeby wracania do przeszłości, ale czasem czuję jednak, że niektóre wcześniejsze pomysły są na tyle dobre, że chciałbym do nich powrócić. Nie mam potrzeby odtwarzania tych, z którymi się rozstałem, ponieważ… ja się nie rozstaję z moimi pracami. Oczywiście nie w sensie fizycznym, bo nie kolekcjonuję moich prac, ale w sensie emocjonalnym: każdą z nich pamiętam bardzo dokładnie, mam ją w głowie i mogę ją w każdej chwili odtworzyć. 40 lat temu, owszem, przeżywałem mocno ten dylemat: przyjemnie było pracę zrobić, nieprzyjemnie rozstać się z nią. Dziś cieszę się, że moja praca jest gdzieś w świecie i sprawia komuś przyjemność.

W większości artykułów na Twój temat można się natknąć na informację, że jesteś matematykiem – czy wykształcenie matematyczne ma wpływ na myślenie o biżuterii?

Wydaje mi się, że nie… Biżuteria jest bardziej efektem mojego sposobu odbierania rzeczywistości – zawsze byłem dobry z przedmiotów ścisłych, dzięki czemu opanowałem matematykę na poziomie wystarczającym do ukończenia studiów, mam też zdolność logicznego myślenia i dostrzegania reguł w otaczającym świecie. W pracy jubilera to ścisłe myślenie pomaga mi segregować pomysły: jeśli mam wątpliwości, czy to, co robię, jest interesujące, to zastanawiam się przede wszystkim nad tym, czy wszystkie elementy, które składają się na dany przedmiot, są aby na pewno potrzebne. Wszystko, co zbędne, odrzucam. Tak właśnie mój mózg opracowuje projekty – są przefiltrowane przez mój sposób widzenia rzeczywistości.

Przylgnęło do Ciebie określenie „arcymistrz polskiego złotnictwa” – masz poczucie, że w każdej kolejnej pracy musisz sprostać związanym z tym oczekiwaniom? Albo może nawet podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej?

Bynajmniej. Ja się nie pchałem, żeby być arcymistrzem. A tak całkiem poważnie: staram się robić rzeczy, które nie staną się lepsze tylko dlatego, że będą trudniejsze do wykonania. Wymyślam przedmioty, które czasami są trudne w realizacji, ponieważ zależy mi na tym, by były atrakcyjne – żeby ten cel osiągnąć, czasem muszę zastosować jakąś skomplikowaną technikę, a nawet zdarza się, że muszę ją wymyśleć. Ale nie robię niczego na siłę, z nikim się nie ścigam, z nikim nie porównuję. Robię to, co mi się w danym momencie wydaje interesujące. Zdarza się jednak, że sam pomysł wydaje się interesujący, ale jego realizacja jest już rozczarowująca. Ale na szczęście to podejście często zmienia się następnego dnia, kiedy spojrzę na gotowy przedmiot z dystansu. Mam wrażenie, że to rozczarowanie jest efektem pewnego przesycenia, które pojawia się, kiedy nad jednym przedmiotem pracuję nawet kilkadziesiąt godzin. Przez długi czas pracuję tylko z wyobrażeniem przedmiotu, ale z każdą godziną jestem coraz bliższy poznania jego ostatecznego obrazu. Zderzenie wyobrażenia z obrazem okazuje się czasem rozczarowujące. Na szczęście, kiedy mija zmęczenie, kolejne spojrzenie z dystansu pozwala niejako odkryć ten przedmiot na nowo i stwierdzić z ulgą: jest dobrze. Czasem zdarza się także, że podejmuję się realizacji przedmiotu, który wizualnie niekoniecznie jest dla mnie atrakcyjny, ale za to warsztatowo jest wielkim wyzwaniem – dla samej możliwości nauczenia się czegoś nowego. Ale nie mam ambicji dostania się do Muzeum Sztuki Nowoczesnej w NYC.

Żeby się tam dostać, trzeba dać się poznać: uczestniczyć w wydarzeniach złotniczych, nawiązywać znajomości, zabiegać o media...

Myślę, że tak. Ale ja nie mam takiej potrzeby... Przez ostatnich 20 lat trochę płynę z nurtem: nie wiem, co się po drodze wydarzy, ani też gdzie mnie ten nurt zaniesie… I muszę przyznać, że dobrze mi z tym. Kiedyś mi bardziej zależało, pracowałem naprawdę dużo i przynosiło to wymierne efekty. Ale wtedy był też inny świat – między Polską a Europą Zachodnią w dziedzinie biżuterii istniała dosłownie przepaść. Zmniejszenie dystansu między tymi światami było nie lada wyzwaniem, a wejście do świata zachodniego z biżuterią było prawdziwym osiągnięciem. Teraz świat się skurczył, poziomy się wyrównały, zabrakło prawdziwych wyzwań.

Czy bursztyn był dla Ciebie wyzwaniem?

Pamiętam, jak 40 lat temu zapytałem znajomego jubilera o bursztyn, a on powiedział, że równie dobrze mogę zrobić coś ze szczoteczki do zębów. Przyrównał bursztyn do plastiku, bo tak właśnie się ten kamień wtedy kojarzył. Przez wiele lat nie był dla mnie interesujący, bo jest bardzo nietrwały – a dla mnie miało to ogromne znaczenie, ponieważ chciałem zrobić coś nietypowego. W przeciwieństwie do większości, która wykorzystywała go wyłącznie w charakterze „oczka” w broszce czy pierścionku, ja miałem pomysł na wykorzystanie go w strukturze przedmiotu. Zacząłem robić przedmioty, w których bursztyn był elementem takim samym jak metal – przestał być w ten sposób ozdobą, zaczął tworzyć przedmiot. Co więcej, jak już używałem bursztynu, to musiał on grać pierwsze skrzypce. Tak powstała pierwsza kolekcja surowych bryłek, które tworzyły konstrukcję przedmiotu. I tak pozostało do dziś. Bursztyn to wdzięczny kamień. I ma wprost niewiarygodny walor, jakim jest jego wiek. Na mnie te 40 mln lat robi ogromne mnie wrażenie. A czasem wręcz paraliżuje, zwłaszcza kiedy trzeba podjąć decyzję o nieodwracalnej ingerencji w bryłę wyjątkowej urody – bo nigdy nie mam pewności, czy przedmiot, który wymyślam, będzie wystarczająco atrakcyjny, by to działanie uzasadnić. Takich pięknych, naturalnych bryłek, które czekają na oprawę od lat, mam kilka – i ciągle nie mam pewności, czy mój pomysł jest wystarczająco dobry. Wystarczająco oznacza dla mnie nieomal stuprocentową pewność – dopiero wtedy mam odwagę je pociąć.

Jako jeden z pierwszych artystów połączyłeś bursztyn ze złotem i diamentami.

Wiek bursztynu stanowi dla mnie o jego wyjątkowości – i to mi wystarcza, by potraktować go jako bazę do tworzonych przeze mnie przedmiotów. A skoro już używam takiego wyjątkowego materiału, to musi on mieć godną oprawę – dlatego też sięgnąłem po złoto i diamenty. Kiedy jestem emocjonalnie związany z projektem, to pragnę go wykonać z najlepszych materiałów. Traktuję go z szacunkiem, ale nie ma w tym przesadnego epatowania. Ale pewne dowartościowanie tego, co się robi, wcale mi nie przeszkadza. Jeśli ktoś lekceważy bursztyn i nie dociera do niego nawet to, że jest to niewiarygodnie stary materiał, to do takich ludzi nigdy nie dotrze żadna ideologia. Oczywiście nie jest to argument, by polubili bursztyn. Chodzi tylko o to, by mieli świadomość.

Jarosław Westermark – artysta plastyk, projektant biżuterii artystycznej. W roku 1979 uzyskał uprawnienia Ministerstwa Kultury i Sztuki do wykonywania zawodu. Laureat licznych konkursów sztuki złotniczej, m.in. Mercurius Gedanensis 2017 i Międzynarodowego Konkursu Sztuki Złotniczej SREBRO 2018. Najważniejsza jest dla niego radość tworzenia, która „wynagradza godziny żmudnej, brudnej i ciężkiej pracy, daje satysfakcję i motywuje do dalszego działania”. Retrospektywna wystawa jego prac zorganizowana przez Galerię Sztuki w Legnicy z okazji 40-lecia pracy artystycznej „Materializacje” była prezentowana w ramach tegorocznego Festiwalu SREBRO 2019.