Klienci z Państwa Środka w ciągu kilku lat w widoczny sposób zmienili nie tylko oblicze, ale i mentalność przedstawicieli polskiej branży bursztynniczej. To właśnie przede wszystkim im zawdzięczamy znacznie wyższą jakość wyrobów i wzornictwa.

Polskie zakłady produkcyjne specjalizujące się w wyrobach z bursztynu od zawsze pracowały „pod zleceniodawcę”. W latach 90. był to rynek amerykański, na fali mody po filmie Park Jurajski domagający się wyrobów z bursztynem – na nieszczęście producentów gustował on w pamiątkarskich, tanich wyrobach, masowo odlewanych i z wklejanymi kamieniami. Ani jakość, ani wzornictwo nie odgrywały większej roli, czynnikiem determinującym była cena za gram – oczywiście możliwie jak najniższa. Takie warunki bynajmniej nie sprzyjają rozwojowi, co było zresztą widoczne w ofercie prezentowanej na targach branżowych: bursztyn koniakowy i zielony z łuskami w geometrycznych lub floralnych oprawach królowały tam niepodzielnie przez wiele lat. Mało kto wybijał się ponad standard – nikt nie chciał ryzykować utraty klienta najlepszego, bo amerykańskiego. Wiadomo było, że ta moda nie może trwać wiecznie, ale ostatecznie jej kres przyszedł wraz z kryzysem ekonomicznym w 2007 r., wskutek którego zubożeni Amerykanie przestali kupować wtedy jeszcze tani bursztyn.

Ich miejsce jako najważniejszego rynku zbytu szybko i skuteczne zajęli Chińczycy – i wszystko się zmieniło. Mieszkańcy Państwa Środka to zupełnie inny klient: szanujący kamienie naturalne, dochowujący wierności tradycjom ludowym i religijnym ( a te mają większą trwałość niż chwilowa moda), a przede wszystkim mający znacznie większą siłę nabywczą. To klient na najwyższej jakości biżuterię, z najwyższej jakości kamieniem i dopasowaną do jego preferencji estetycznych oprawą. Jego wymagania wprost zrewolucjonizowały dotychczas uśpiony rynek wytwórców wyrobów z bursztynu: wprawdzie najpierw pojawiły się prawie u wszystkich naszyjniki i bransolety z kulek, by tylko tego chińskiego klienta przyciągnąć, ale firmy o większych aspiracjach szybko znalazły własną wzorniczą drogę, także przy pomocy wykształconych projektantów, którzy nagle zaczęli być jednak potrzebni. Z każdym miesiącem, a nawet tygodniem, drożejący bursztyn zaczęto oprawiać z należnym mu szacunkiem i pietyzmem, coraz dalej odchodząc od standardowego niegdyś połączenia ze srebrem, zmierzając w kierunku wysokiej jakości jubilerstwa i pokonując problem niewystarczających umiejętności zawodowych osób pracujących w tym zawodzie. Długie lata pracy dla niewymagających amerykańskich odbiorców „rozleniwiły” ich na tyle, że znalezienie wysoko wykwalifikowanego jubilera do pracy w zakładzie wytwórczym wcale nie było łatwe.

Wiele polskich firm nie umiało się odnaleźć w nowych warunkach rynkowych i nie wytrzymało konkurencji, zaś te, które umiały przestawić się na „chińskie” tory, raczej nie mają powodów do narzekania. Najbardziej odważni z nich postawili na ekspansję i wraz z chińskimi partnerami zaczęli otwierać sklepy pod własnym szyldem, m.in. Art7, Lalik Design czy S&A. Wizja szybkiego i teoretycznie łatwego zarobku przyciągnęła do branży licznych spekulantów, którzy – często bez niezbędnego przygotowania, znajomości branży a nawet własnego kapitału – postanowili zainwestować w bursztyn lub pośredniczyć w kontaktach handlowych między rynkiem polskim a chińskim. O ile dużej części spekulantów surowcowych odbiło się to mocną czkawką (nie wiedzieli, że nie każdy rodzaj i frakcja surowca są „droższe od złota”), to ci obracający wyrobami okazali się znacznie sprytniejsi i od razu wyeliminowali ryzyko własne: nie tylko dostają towar w komis, to jeszcze nierzadko mają możliwość jego zwrotu, jeśli ten się nie sprzeda – nie tylko w sklepach, ale i na targach staroci, w wynajętych pomieszczeniach hotelowych w czasie trwania dużych targów jubilerskich odbywających się nieopodal, czy nawet prosto z walizki… Z powodzeniem tej koncepcji biznesowej bywa oczywiście różnie, ale – o dziwo – chętnych po obu stronach nadal nie brakuje ...

„Pod Chińczyka” ustawiają swój profil także właściciele sklepów i galerii nastawionych na turystów z Azji, zwłaszcza w takich dużych miastach jak Warszawa, Gdańsk czy Kraków. Zwłaszcza odkąd ceny bursztynu tak mocno wystrzeliły w górę, że Chińczycy zdają się być jedynymi, których na ten bursztyn jeszcze stać.  Aktualne ceny bursztynu i wyrobów z niego wykonanych nie pozostawiają wyboru ani producentom, ani handlowcom – wszyscy usilnie szukają klienta gotowego zapłacić zań tak wysoką cenę. I chętnie zapłacą, ale chcą wiedzieć, czy to aby na pewno jest bursztyn naturalny, czy może prasowany tudzież w inny sposób modyfikowany. Ożywiona dyskusja na temat uczciwości producenckiej i kupieckiej, jak również nazewnictwa i metod sprawdzania autentyczności bursztynowych kamieni zdaje się być wprost proporcjonalna do wysiłków „fałszerzy” bursztynu szukających – z powodzeniem – coraz lepszych metod tworzenia imitacji nierozpoznawalnych nawet dla fachowca. Aktualny wynik to 0:1 dla fałszerzy.